Tej zimy widzimy jak na dłoni jaskrawe dowody globalnego ocieplenia: po chwilowym ochłodzeniu temperatury w styczniu utrzymują się powyżej zera. Cieszy to głowy gospodarstw domowych, ale martwi całą zimową branżę turystyczną, opartą na miłośnikach sportów zimowych. Nawet alpejskie stoki w tym roku świecą gołą ziemią i pustkami.
Pechowcy i szczęściarze
Obecna zima dała się we znaki nie tylko krajowej branży turystycznej. Tak to już jest, że kołdra zawsze musi być za krótka. Wysokie temperatury za oknem cieszą ludzi, mieszkających na własny rachunek i oznaczają dużą ulgę dla budżetów domowych, często w Polsce dopinanych z największym trudem.
Mniejsze rachunki za ogrzewanie martwią natomiast eksporterów ropy naftowej i gazu ziemnego, szczególnie że ceny tych surowców osiągają rekordowo niskie poziomy. Najbardziej jednak na ciepłych zimach cierpi sektor turystyczny, który opiera się na miłośnikach sportów zimowych.
Dodatnie temperatury właściwie wykluczają często otwarcie wyciągów narciarskich i tras zjazdowych, nawet tych z możliwością sztucznego dośnieżania.
Ocieplenie (także) alpejskie
Efekty globalnego ocieplenia dotarły również do krajów alpejskich, które dotąd wydawały się odporne na wzrost średnich rocznych temperatur.
W zeszłym (2015) roku w grudniu nawet tutaj zanotowano poważne kłopoty ze śniegiem. Oczywistym jest, że podczas zimowej wyprawy w Alpy narty pozostają naszym głównym celem i pragnieniem, tymczasem pod koniec ubiegłego roku była nieczynna duża część alpejskich wyciągów.
Paradoksalnie w najgorszej sytuacji znalazły się obiekty położone w najwyższych partiach gór, rozpieszczane dotychczas przez naturę, gdzie wcześniej nie było potrzeby podpierania się żadnymi dodatkowymi systemami naśnieżającymi.
W styczniu 2016 sytuacja znacznie się poprawiła, w Alpach wreszcie spadło więcej śniegu i można teraz już jeździć na stokach położonych powyżej 1000 metrów nad poziomem morza (wcześniej tylko od poziomu 3 tysięcy metrów). Wciąż jednak dosyć wysokie temperatury, jak na tę porę roku, napawają niepokojem miejscowych hotelarzy.
Amatorom białego szaleństwa, którzy zaplanowali urlop w drugiej połowie zimy, pozostaje nerwowo śledzić prognozy pogody. Sęk w tym, że długoterminowe przewidywania pogodowe przypominają wróżenie z fusów: pomimo tego, że meteorolodzy starają się brać pod uwagę rosnącą liczbę różnorodnych czynników, w tym nawet zmiany prądów morskich i aktywności słonecznej, na dłuższą metę pogoda wciąż jest nieprzewidywalna. Być może po prostu długofalowe symulacje nie mają sensu, gdyż pojawiają się takie czynniki, których nie możemy przewidzieć bądź nie znamy ich wpływu.
Przypomina to trochę teorię chaosu, w której trzepotanie skrzydeł motyla w amazońskiej dżungli może w efekcie spowodować tsunami nad Atlantykiem.
Włoskie pewniaki?
W tej grząskiej pogodowej sytuacji najbezpieczniej jest wybrać sprawdzone miejsca, do jakich należy na narty Livigno we Włoszech, które zyskało sobie dumny przydomek „Małego Tybetu”, ze względu na jego położenie w środku potężnych górskich masywów.
Dzięki temu śnieg utrzymuje się tam bardzo długo, nawet pod koniec kwietnia, przy pięknej słonecznej pogodzie. Oczywiście zapaleni narciarze powinni swój wzrok skierować ku najwyższym szczytom, w które obfituje na przykład Dolina Aosty (między innymi znajduje się tutaj największe alpejskie pasmo górskie Monte Rosa), zgodnie ze sprawdzoną zasadą: im wyżej, tym więcej śniegu.
A przynajmniej tak być powinno.
Artykuł przygotowany przez partnera serwisu